poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 5

Dziwne echo roznosi się w mojej głowie. Nie potrafię stwierdzić co to takiego. W uszach strasznie mi piszczy i szumi. Przyprawia to mnie o ból głowy. Po chwili zaczynam odczuwać zdrętwiałe nogi i ból na żebrach, żołądku, udach, plecach i twarzy. Tak naprawdę boli mnie wszystko. Moje powieki mrugają kilka razy. Wzdycham, gdy widzę charakterystyczną ciemność.
To już pół tora tygodnia tortur i męk, bólu i cierpienia. Jestem sama w tym strasznym pomieszczeniu... no może nie całkiem. W nocy towarzyszą mi szczury. Okropne i duże. Chloe została gdzieś zabrana i tak naprawdę zastanawiam się czy jeszcze w ogóle żyje. Ludzie tutaj zdolni są do wszystkiego, jestem dobrym tego przykładem.
Usuwam z siebie te myśli i sapię z bólu. To normalne. Moja rana dostała zakażenia, tak mi się wydaje. Od kilku dni nic z nią nie zrobiono i wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że jestem tu po to by cierpieć i zaznać powolnej, bolesnej śmierci. Ostatnimi czasy odgoniłam od siebie myśl, że chciałabym umrzeć. Postanowiłam stać się wojowniczką i zawalczyć. Zdobywałam siły z każdą godziną i dniem, aż w końcu przyszedł czas na zrealizowanie mojego planu. Nie jestem pewna czy się uda, szczerze w to wątpię, ale podobno ten kto nie ryzykuje ten żałuje. Wolę zaryzykować, bo co niby stracę? Życie? I tak jestem tu po to by je stracić, jaka to różnica?
Wzięłam kilka głębokich oddechów, a następnie odchrząknęłam.
- Louis!- Krzyknęłam, a po chwili mosiężne drzwi otwarły się. Stanął w nich niebieskooki i podniósł swoją brew- Naprawdę muszę do toalety. Chciałabym też się odświeżyć- Kiwnął głową i podszedł do mnie, by pomóc mi stanąć na nogach. Podpierając się o niego zaczęłam iść. To sprawia mi ból, ale nie mogę o tym myśleć. Idziemy ciemnym korytarzem, ozdobionym w pajęczyny. Po chwili zatrzymujemy się przed drewnianymi drzwiami. Wchodzę pierwsza i kieruję się do kolejnych drzwi. Louis staje przed nimi i opiera się o betonową ścianę. Załatwiam swoje potrzeby i następnie zdejmuję swoje ubrania, a raczej ich strzępy.
- Pamiętaj o ranie. Nie możesz jej zamoczyć- Odzywa się męski głos.
- Och... w takim razie chyba nie powinnam się kąpać. Mam ci przypomnieć, że całe moje ciało jest w siniakach i ranach?- Nie odzywa się więc biorę to jako moje zwycięstwo. Biorę moją koszulkę i zakrywam nią moja ranę postrzałową. Zanim jednak ją przykrywam, spoglądam na nią. Krzywię się i zaczynam szybciej oddychać. W okół jest zastygnięta krew i siniaki. W środku zaczyna wydzielać się jakiś płyn. Biorę kilka głębokich wdechów i wchodzę pod strumień wody. Niektóre miejsca mnie szczypią więc obmywam się jak najszybciej. Wycieram się w skąpy ręcznik i zakładam mokra koszulę oraz spodnie. Ok, czas zacząć przedstawienie. Wychodzę ze spuszczoną głową.
- Wszystko w porządku?- Pyta Louis. Odwracam się do niego plecami.
- Dlaczego?- Zaciskam moją szczękę.
- Co dlaczego?- Pyta, a jego oczy bacznie mi się przyglądają. Tak jakby chciały wyszukać odpowiedzi.
- Dlaczego tu jestem? Dlaczego pozwalacie mnie zepsuć? Dlaczego karzecie mnie powolną śmiercią? I... Dlaczego wraz ze mną zabijacie moją mamę?- Ostanie słowa szepczę. To co mówię jest prawdą, po protu muszę bardziej dramatyzować. Spoglądam na niego i widzę w jego oczach troskę.
Mimo tego jak bardzo starasz się ukryć swoje uczucia, oczy cię zdradzą, bo są jak ich szklane odbicie. Są też twoim wrogiem, bo pozwalają cie zdradzić.
- Rose...- Podchodzi do mnie i ku mojemu zaskoczeniu, przytula mnie- Nie mogę powiedzieć ci dlaczego, ale niedługo się dowiesz.
- Louis? Dlaczego mnie uderzyłeś? Dlaczego bijecie dziewczyny? Przecież masz serce- Odsuwam się- To co zrobiłeś o tym mówi.
- To nasza praca- Odpowiada szorstko, a jego oczy pokrywa ta zaślepiająca zasłona.
- Masz dziewczynę?- Wypalam, zgodnie z planem i przeczesuję swoje mokre włosy.
- Tak- Odpowiada lekko zawstydzony, ale jego brew jest podniesiona.
- To kurewsko jej współczuję. Może i serce masz, ale przez tę pracę zaczynasz tracić to- Pukam go w głowę- Kto wie? Może kiedyś się nie powstrzymasz i ją uderzysz...Tak jak mnie. Ją przeprosisz i zaczniesz błagać, a mnie- dziewczynę, która przeżywa koszmar i po prostu chciała się bronić- zignorujesz jak zwykłą szmatę. Wiedz, że jestem od ciebie lepsza. Nie krzywdzę ludzi i nie jestem tak zepsuta. Jestem jak szmata, którą można jeszcze wycierać podłogi, a ty jesteś jak brudna szmata, którą rzucona w kąt, bo do niczego się nie nadaje- Tylko część jest moimi uczuciami, reszta powiedziana jest na potrzeby planu. Widzę ból w jego oczach i złość. Po chwili jego dłoń ląduje na moim policzku. Chwytam się za pulsujące miejsce. O to chodzi... Ignoruję ból i zaczynam się śmiać.
- Widzisz Louis, to jest to o czym właśnie mówiłam- W moich myślach pojawiają się obrazy taty, cierpiącej mamy i wybucham płaczem. Upadam boleśnie na kolana- Przepraszam, Louis. Po prostu zaczynam tutaj szaleć- Wykorzystując jego wrażliwość, zaczynam płakać bardziej. On w końcu kuca i przytula mnie. Owijam ręce w okół jego ciała i sięgam lewą ręką pod umywalkę.

Dzisiejszego dnia miałam do zrealizowania plan. Owinęłam scyzoryk taśmą klejąca i wsadziłam go do moich spodni. Nie było to dość komfortowe podczas chodzenia, ale i tak kulałam więc nikt się nie domyślił. Wzięłam prysznic i ubrałam się, nie zapominając o narzędziu. Celowo jednak zostawiłam tam kajdanki. Wyszłam z pomieszczenia i podeszłam do umywalki. Umyłam zęby- bo na szczęście pozwalają dbać o moją higienę- i gdy skończyłam spojrzałam na Lousia. 
- Już?
- Tak- Uśmiecham się. 
- Gdzie twoje kajdanki?
- Och... zapomniałam ich wziąć stamtąd- Pokazuję palcem na drewniane drzwi- Mógłbyś ich poszukać? Strasznie boli mnie rana- Udaję ból
- Ok- Uśmiecham się pod nosem.  Szybko wyjmuję scyzoryk i odklejam delikatnie końce taśmy. Oglądam się i widzę jak szuka kajdanek. Przyklejam go pod umywalką i modlę się by się nie odkleił. 
- Są- Mówi, a ja udaję, że oglądam swoją ranę. 

Mocno chwytam go w trzęsąca się rękę. Przytulam się do niego mocniej, zamykam oczy i wbijam ostrze w jego plecy. Spogląda na mnie z wyrazem twarzy jakiego nigdy nie widziałam. Opada obok mnie. Zaczynam się trząść, a łzy płyną z moich oczu. Ignoruję chęć pomocy i wybiegam z łazienki. Biegnę korytarzem, aż nie słyszę czyiś głosów. Szybko zawracam i chowam się za ścianą. Odgłos rozmów jest coraz głośniejszy. Wstrzymuje oddech i zamykam oczy. Niespodziewanie głosy się oddalają. Wzdycham z ulgą i wybiegam z ukrycia, gdy z kimś się zderzam. Cholera.
- Dokąd się wybierasz?- Podnoszę wzrok i widzę Zayna. Super. Szarpię się, ale on łapie mnie za ręce jedną ręką, a drugą zaciska moje usta. Prowadzi mnie dokądś. Otwiera drzwi i rzuca mnie na podłogę. Skomlę z bólu. Podnoszę wzrok i widzę mężczyznę. Grega- dowódce ich wszystkich. Osobę odpowiedzialną za moje porwanie, osobę, której nienawidzę najbardziej na świecie.
- Co znowu zbroiła nasza królewna?- Podchodzi do mnie i chwyta mój podbródek, ale wyrywam mu się.
- Znalazłem ją na korytarzu jak uciekała- Mówi z drwiną, a Greg wybucha śmiechem.
- Louis jest ranny!- Ktoś wbiega do pomieszczenia. To Liam.
- Co?- Pyta Greg i Zayn w tym samym czasie. Kulę się, gdy ich spojrzenia trafiają na mnie.
- Ty suko- Syczy Greg i kopie mnie prosto w ranę postrzałową. Przez chwilę tracę oddech, a  przed moimi oczami pojawiają się mroczki.
- Wiecie co robić?- Pyta i zauważam jak kiwają głowami. Jęczę z bólu w momencie, gdy mulat kogoś woła. Słyszę dźwięk ciężkich kroków i czyiś śmiech.
- Co to ma być?- Pyta zachrypnięty głos, nie kryjąc drwiny- To wygląda jak szmata- O super! Szmata jest moim autorytetem. Zaczynam się do niej upodabniać. Drwię w myślach.
- Zgwałć ją!- Rozkazuje Greg, a ja zastygam. To nie czas na drwiny, to czas na ucieczkę. Zrywam się, jęcząc z bólu.
- Puść mnie!- Szarpię się i płaczę- Ja... ja... Nie!- Krzyczę tak głośno, że wydaje mi się jakbym wypaliła sobie gardło. Zostaję rzucona na kanapę. Po chwili słyszę dźwięk rozpinanego zamka.
- Naprawdę moglibyście postarać się o kogoś lepszego- Zachrypnięty głos mówi z drwiną. To poniżające, okropne i przerażające... On stanął przy mnie, ale ja zakryłam oczy i zaczęłam krzyczeć.
- Serio? Dajecie mi dziewicę?- Oburza się zachrypnięty głos, ale słyszę nutę rozbawienia.
- Naprawdę nie musisz tego robić! Jestem okropna i w ogóle! Powinniście znaleźć mu kogoś lepszego!- Mówię szybko. Tylko mężczyzna o zachrypniętym głosie zaczyna chichotać.
- Harry rób to co należy!- Drze się Greg, a ja cała drżę. Zaciskam oczy, gdy chłopak znajduje się nade mną. Mój krzyk pomieszany jest z płaczem.
- Otwórz oczy- Nakazuje. Kręcę głową- Jestem tak przystojny, że warto na mnie spojrzeć- Żartuje, ale nie odbieram tego jako żart. W sumie to nie wiem jak to odbieram. Jestem zagubiona. Otwieram oczy by posłać mu wkurzone spojrzenie. Jego oczy są wlepione we mnie i gdy je widzę coś we mnie uderza.
Widzę mnie upadającą, widzę zdartą skórę, widzę chłopca, widzę nasze kolejne spotkania, widzę jak nasza przyjaźń rozkwita, a potem widzę jak w jednej chwili ją tracę i widzę teraz te niebieskie jak delikatna trawa oczy. Zastygam i wydaje mi się, że to moje halucynacje. On spogląda na mnie tak samo przerażony, nasze oczy jeszcze chwilę się mierzą.
- Co do cholery!- Zeskakuje ze mnie i chwyta za swoje kasztanowe włosy. Chodzi w kółko i jestem pewna, że wyrwał sporo swoich włosów. Moje oczy przyklejone są do jego sylwetki.
- Jak masz na imię?- Wybucha po chwili, a ja nie odpowiadam. Patrzę na niego z przerażeniem w oczach.
- Harry- Szepczę bezgłośnie nie mogąc uwierzyć w to co widzę. To sen, tak?
- Co powiedziałaś?- Pochodzi do mnie, a na jego czole widnieje zmarszczka- Jak masz na imię?!- Krzyczy po chwili. Wzdrygam się.
- Rose... Rose Knight- Odpowiadam drżącym głosem. Widzę przerażenie w jego oczach, a po chwili złość.
- To jest żart, tak?- Śmieje się bez humoru- Mam dzisiaj urodziny? Jest jakieś święto?- Pyta, ale gdy zdaje sobie sprawę, że to nie jest żart uderza w ścianę i znika z moich oczu. Czy może mi ktoś powiedzieć co się właśnie stało?

***

Cześć! ;*

Dziękuję za tyle miłych komentarzy! ♥ Jak widzicie akcja zaczyna się dopiero rozkręcać.. no i jest wasz Harry xD 

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał i nikt nie zemdlał przed ekranem jak opisywałam tę ranę czy coś :D

15 KOMENTARZY= NEXT

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 4

Swój grób
Swój grób
Swój GRÓB

Oddycham ciężko, jeśli w ogóle to robię. Trzęsę się ze strachu, a łzy gromadzą się w moich oczach. Patrzę na nich dużymi oczami i próbuję doszukać się żartu. Ich twarze są poważne, a ja zaczynam uświadamiać sobie, że to co powiedzieli było czystą prawdą. To absurd! Takie rzeczy działy się w filmach, które oglądałam, ale nie powinny dziać się w życiu.. moim życiu. Nie mogę umrzeć! Muszę opiekować się mamą i muszę... żyć! Miałam plany na życie, miałam mieć cudowną rodzinę, a nagle wszystkie dotychczasowe plany zostały utopione w łzach, które wylałam przez tych... nich... kimkolwiek są. 
Otwieram buzię, ale po chwili ją zamykam. 
- Nie możecie!- Krzyczę w panice. Zaczynam się wyrywać, gdy Niall podchodzi do mnie i uderza mnie w twarz. 
- Możemy. A teraz bierz kochanie łopatę i baw się dobrze- Rozwiązuje mnie i podaje mi przedmiot. Na jego twarzy igra głupi uśmieszek. Patrzę na niego z obrzydzeniem i zaczynam kopać w piasku. To obłęd. 
Ich oczy bacznie mnie obserwują. Na domiar złego, zaczyna padać. W przeciągu kilku minut moje włosy wyglądają jak grube mokre sznurki. Ziemia jest mokra i sprawia to, że kopanie jest jeszcze gorsze niż mogło być. 
Niall i Zayn chowają się w bagażniku auta, ale nadal mnie obserwują. Próbuję zając czymś moje myśli by tylko uniknąć tematu śmierci. Nie jest to takie proste, gdy jest to rzeczą, której boisz się piekielnie. 
Czy to boli? 
Pamiętam doskonale dzień śmierci mojego taty. Zbyt dobrze by o nim zapomnieć. 

Było południe i wszyscy szykowaliśmy się do planowanego od dawna, wyjazdu. Mieliśmy wylecieć do Hiszpanii. Pakowaliśmy w radości swoje rzeczy i nikomu nie przyszło do głowy, że coś może pójść nie tak. 
Wyszłam z tatą z domu. Szliśmy do sklepu by kupić coś na podróż. Śmialiśmy się i żartowaliśmy jak zawsze. Przechodziliśmy przez ulicę żartując z mamy i jej sklerozy. Słyszałam tylko głośny silnik. Tata odepchnął mnie przez co upadłam, ale to się nie liczyło. Następnie usłyszałam głośny pisk opon i huk, który świadczył o jednym. Poderwałam się na nogi i kuśtykając podbiegłam do taty. Leżał na ulicy, a z jego głowy sączyła się krew. Widziałam jak walczył z swoimi powiekami. Podniosłam wtedy jego głowę i położyłam na kolanach. Jedną ręką trzymałam jego głowę, a drugą gładziłam policzek i opowiadałam mu żarty by tylko nie zamykał oczu. Ktoś krzyczał by wzywać karetkę, inni stali i tylko głupio się patrzyli. 
- Rose- Zakaszlał i chwycił moją twarz. Cicho zapłakałam- Musisz być dzielna. Bądź odważna. 
- Tato- Pisnęłam błagając. Błagałam by żył, by był ze mną i mamą. 
- Rose, wysłuchaj mnie- Nie mogłam znieść tego, że mówi. Chciałam by zatrzymał swoje siły, by walczył. Myślałam, że jest tchórzem, bo po prostu się poddaje. Nienawidziłam Boga i całego świata. Chciano odebrać mi człowieka, który był moim priorytetem. 
Oddychał tak delikatnie i spokojnie. Nie wyglądał jakby cierpiał. 
- Zajmij się mamą, uważaj na siebie i- Zakaszlał, a ja załkałam, tym razem głośniej- uważaj na ludzi. Nie ufaj tym, których znasz albo wydaje ci się, że ich znasz- Te słowa nic dla mnie nie znaczyły. Nie rozumiałam, dlaczego je mówił. Powinien milczeć. 
Zamknął swoje oczy, a ja zaczęłam krzyczeć, uderzać go i błagać. Czułam ból w sercu i tę pustkę, której w tamtej chwili nie było wstanie nic naprawić. Byłam jak człowiek bez serca, jak człowiek bez uczuć. 
Teraz rozumiem to co mówił. Chciał mnie ostrzec jakby dobrze wiedział, że coś takiego może się wydarzyć. 

Ocieram łzy, które mieszają się z deszczem i opadam na kolana. Jestem zmęczona, nie mam siły by kopać. Moje rany bolą z każdym wykonanym ruchem, jestem zbyt osłabiona by tak ciężko pracować. Łopata upada obok mnie i wzdrygam się. Boję się tego co ma nadejść. O dziwo nikt na mnie nie krzyczy, nic nie słyszę. Odwracam się i widzę ich śpiących. Patrzę w niebo, a  potem na ziemię i wiem, że to ten moment, ta chwila. To szansa bym uciekła. Rozglądam się i zrywam do biegu. Moje nogi plączą się, ale staram się uciekać jak najdalej. Nie obchodzi mnie to, że mogę zgubić się w lesie albo po prostu nie znaleźć drogi do domu. Moim zamiarem jest uciec tak by oni mnie nie znaleźli. Słyszę coś za sobą, ale nie odwracam się.
- Stój!- Krzyczy Zayn. Wstrzymuję oddech i zaciskam szczękę. Biegnę dalej, gdy nagle upadam na ziemię. Moje powieki są ciężkie i opadają za każdym razem, gdy ja je podnoszę. Gdzieś czuję ból, ale nie wiem gdzie. 
Widzę siebie, a potem Harry'ego. Bawimy się jako małe dzieci. Pojawia się Larrisa i uciekam. Potem jest moja mama i tata. Wyjeżdżamy z miasta. Przed oczami staje mi obraz naszego nowego domu. Szkoła, nowi znajomi. Przeżywam raz jeszcze śmierć taty i smutek mamy. Następnie przed oczami staje mi obraz mojej pracy i napad. Czuję i widzę wszystkie moje męki, aż widzę czerń i tracę świadomość. 
Chyba umieram... to takie spokojne i bez bolesne uczucie. Chyba jest najlepszym co przytrafiło mi się przez ostatnie kilak dni. I choć nigdy bym nie uwierzyła... ciesze się, że odchodzę.  


Mrugam delikatnie oczami, ale zamykam je, gdy oślepia mnie jasne światło lampy wiszącej nade mną. Ruszam palcami i wzdycham. Miałam nie żyć, a budzę się tu. Tracę jakąkolwiek nadzieję na lepsze jutro. 
- Rose- Szukam w okół siebie osoby, która to powiedziała. Zauważam Louisa- Dobrze, że się obudziłaś- Wzdycha. Marszczę czoło- Przepraszam, że cię uderzyłem- Mówi, a ja nie mogę uwierzyć w jego słowa. Kłamie. 
Nagle widzę mamę i mrugam kilka razy. Potem widzę tatę, a cały świat zaczyna wirować. Krzyczę i czuję ból. Ten w gardle i ten od kuli. Czuję jak jakaś substancja przepływa przez moje żyły. 
Budzę się i leżę na stole, tak jak we śnie. Obok mnie stoi Zayn. Chwyta moje ciało i gdzieś wynosi. Po chwili zostaję położona na czymś twardym. Zayn wychodzi więc zamykam oczy. 
- Rose!- To Chloe, tak Chloe!- Nie zasypiaj! Boże... ciągle krwawisz!- Słyszę ją jakby gdzieś z tyłu. Zamykam oczy, a wtedy mocno mnie uderza. Otwieram oczy. 
- Co jest?- Mówię cichym głosem. 
- Podali ci narkotyk! Wiedziałam...- Mówi sama do siebie- Staraj się nie zasypiać!-  Tak, Chloe. To najbardziej głupi pomysł, bo ja właśnie idę spać. I chcę spać... tak na zawsze. Wiecie myślę, że jeśli dołączę do taty to będzie mi lepiej. 

***

Hejka :*

Dziękuję kochani za komentarze ♥ Mam nadzieję, że wam się podoba ;) zdradzę wam, że prawdopodobnie w następnym pojawi się Harry ;)

10 KOMENTARZY= NEXT 

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 3

- Jesteś naprawdę odważna- Jej brwi unoszą się delikatnie ku górze i widzę, że czuje się przy mnie śmielej- Tutaj jest naprawdę okropnie- Krzywi się- Nie mamy łóżek, a jedzenie dostajemy kiedy chce im się przynieść- Boję się coraz bardziej każdego dnia, który mam tu spędzić- Chciałabym ci powiedzieć coś więcej, ale nie mogę- Spogląda na mnie, a kilka blond włosów spada na jej twarz. Kiwam głową i wracam na 'swoje miejsce', związuję dłonie i kładę się na podłodze. Przydałyby mi się środki przeciwbólowe, ponieważ moje rany strasznie bolą. Jedynie co mogę zrobić to zamknąć oczy, spróbować zasnąć i śnić o domu, ciepłej pierzynie i mamie.
Jestem tutaj, zamknięta w czterech ścianach z młodą dziewczyną, która przeżyła tutaj koszmar i nie chce zdradzić co mnie czeka. Odwiedzają mnie przeraźliwi prześladowcy i tak naprawdę nie wiem czego chcą ani gdzie jestem. Z początku myślałam, że to burdel, ale nic by się nie zgadzało. Po co mieli by napadać na siedzibę Greya? I dlaczego wzięli by mnie? Czuję, że tutaj chodzi o coś znacznie poważniejszego i w grę nie tylko wchodzą pieniądze lecz i życie. Sądzę, że mogą chcieć okupu, a moja matka im go nie da. Ciekawa jestem czy już wie co się stało. Z jednej strony mam nadzieję, że nie; to by ją zniszczyło. Gdy tata zmarł nosiła żałobę przez dwa lata. Również nie mogłam się pozbierać choćby dlatego, że trzymałam jego bezwładne ciało na rękach. Na samo wspomnienie wzdłuż mojego kręgosłupa przechodzą ciarki.
świat jest niesprawiedliwy. Cierpimy w tym ciemnym pomieszczeniu, a niektórzy przeżywają właśnie cudowne chwile. Nie mogę zrozumieć ciągle dlaczego to musiałam być ja. Oglądałam wiele horrorów i filmów kryminalnych. Mój tata był ich fanem i w pewnym sensie to mi się udzieliło. Lubiłam rozwiązywać zagadki i stawiać się na miejscu bohaterów, ale nigdy nie chciałam by spotkało to mnie w realistycznym świecie. Nie tak planowałam moje życie, a teraz zaczynam się zastanawiać czy jakiekolwiek plany mają sens.

Mam na sobie żółtą sukienkę, a włosy upięte są w niedbałego koka. Biegnę przez las. Jest pięknie zielony, ale im dalej jestem tym bardziej staje się mroczny. Pojawia się gęsta mgła i nie widzę ścieżki. Zaczynam błądzić i krzyczeć. Czuję mocny uścisk, a po chwili dłoń mężczyzny ląduje na mojej buzi. Wyrywam się i szarpię lecz jest zbyt silny. Popycha mnie i zanim zaczynam spadać widzę oczy koloru liści, zielone. Spadam i spadam dopóki echem nie odbija się dźwięk metalu.
Mrugam oczami i unoszę głowę. Mój kark jest obolały od niewygodnej pozycji. Spoglądam na drzwi i widzę, że są otwarte. Delikatne światło wpada do środka. Mężczyzna o czekoladowych oczach i spokojnej twarzy rzuca tacą o podłogę. Na czworakach podchodzę i rzucam się na wodę, wypijam wszystko na raz. Facet opuszcza nasze więzienie, a ja rzucam Chloe chleb. Podchodzę do niej, a ona wolnymi ruchami zaczyna skubać pieczywo.
- To był Liam. Przynosi jedzenie i jest nieszkodliwy. Jest chyba jedyną osobą, która nie zrobiła mi krzywdy- Jej głos drży coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Na moich rękach pojawia się gęsią skórka, gdy wyobrażam sobie tortury, jakie musiała przejść. Ukradkiem spoglądam na jej ciało. Otwieram szeroko oczy na otwartą ranę. Praktycznie każdy element jej ciała składa się z siniaków. Rozrywam kolejną część koszuli i związuję jej rozcięte ramię.
- Nie możesz- Szepce i trzęsie się ze strachu.
- C-czego?- Pytam.
- Nie możesz- Prawie piszczy.
- Nie rozumiem- Marszczę czoło. Niby dlaczego nie mogę jej pomagać i tak nikt tego nie widzi. Zaczyna płakać, a mosiężne drzwi, otwierają się. Napotykam na ciemne czekoladowe oczy i gdy widzę jego zwycięski uśmiech zrywam się na nogi. Ignoruję przeszywający ból mojego ciała. Biegnę przez pomieszczenie po scyzoryk, ale w momencie, gdy chcę się po niego nachylić zostaję kopnięta i upadam na ziemię, mocno uderzając klatką. Tracę na chwilę oddech, łzy gromadzą się w moich oczach. Słyszę krzyk Chloe i gdy mulat nachyla się nade mną wyciągam jak najmocniej, aż do bólu rękę i gdy przedmiot, który może mi pomóc, ląduje w moich dłoniach, bez wahania wbijam go w jego ramię. Chwyta się za przeciętą skórę i upada na kolana. Wykorzystuję moment i biegnę w stronę drzwi. Na moje nieszczęście zderzam się z jakąś osobą i nie jestem w stanie go zobaczyć, ponieważ moje ciało zostaje brutalnie odciągnięte i rzucone o ścianę jak zwykła szmata.Tak własnie się czuję, wydaje mi się, że jestem tak lekko i drobna, że każdy może mną pomiatać.
Siadam na ziemię, a krew z mojego nosa i wargi zaczyna się sączyć. Widzę jak przez mgłę jego nogę, a potem czuje ból, jakby wielka cegła spadła swoim kantem na mój brzuch. Ten ból miażdży wszystkie moje organy i przez chwilę tracę świadomość. Mrok pokrywa wszystko co mnie otacza i w sumie to dobrze, przynajmniej nie czuję kolejnych ciosów zadawanych przez brązowookiego; co najdziwniejsze, nie są one brązowe, gdy ostatni raz patrzę, ale zielone. Prawdopodobnie to wytwór mojej wyobraźni albo po prostu kolejny straszny sen. Och, ile bym dała, by to był sen.


Gdzieś tam w dali słyszę płacz, gdzieś dusza umiera. O! Tam człowiek radośnie krzyczy i kołysze się, a inny stopa cicho po kruchej krawędzi. Tam dziewczę z tęsknoty umiera, a tam matka samotna, cierpiąca umiera, bo gdzieś dziecko jej uprowadzono i nie oddano.


Mama Rose

Między ludźmi są więzi. Łączymy się swoimi korzeniami tworząc jedność, a przy tym niemożliwie silną miłość. Taką, której nie można zerwać, bo ona po prostu zostanie na zawsze; chyba, że skończy się świat. Gdy ona umrze, ja też, ponieważ jesteśmy jednością, ale nigdy nie znikniemy, ponieważ nasza więź jest zapisana daleko w ziemi.
Dla mnie skończył się świat, a to co stanowiło podstawę mojego szczęścia zniknęło. Rozdzielono nasze korzenie i sprawiono, że umieramy, bo nie jesteśmy ze sobą. To wieź między matką i córką.
Przeżywałam stratę męża i choć bardzo nie chcę, muszę przeżywać stratę córki. Serce mam w małych kawałkach, mikroskopijnych wielkościach. Moje łzy tworzą ocean, a ciało przypomina zwiędnięte drzewo. Jestem jak przeszłość, zapomniana i nie chciana.

Pamiętam jak moja mała Rose stawiała pierwsze kroczki, gdy pierwszy raz powiedziała słowo "mama" i pamiętam jak szczęśliwa była, gdy był przy niej Harry. Pamiętam też jak była smutna, ale boli mnie to, że gdy odnajduje szczęście, natychmiastowo jest jej zabierane. Boli mnie, że teraz jest gdzieś i pewnie przeżywa koszmar i choć bardzo nie chcę dopuszczam do siebie myśl, że może ona nie żyć. Moja mała Rose... może jej koszmary miały ją ostrzec... Nie rozumiem i nie mam sił by myśleć. Może powinnam zadzwonić do bliskich? Do Harry'ego? Nie, to zamknięta przeszłość.

Rose

Stoję w nicości. Otacza mnie czerń i nic więcej. Mam na sobie białą suknię. Ma taki niesamowity materiał, dotykam go, ale w miejscu gdzie znajdowała się moja dłoń, pojawia się krew. Wycieram swoje ręce w sukienkę, a po chwili ścieka z niej krew, mnóstwo krwi. Krzyczę, ale nie słychać mojego głosu. Jestem w  nicości. 

Mrugam oczami i unoszę delikatnie głowę. Moje ciało jest mokre od potu więc odruchowo chcę podnieść rękę i wytrzeć czoło, ale moje ruchy ograniczone są przez kajdanki na moich nogach i rękach, przymocowane do stołu, na którym leżę. Ruszam rękoma by poluźnić ucisk, ale nie wytrzymuję długo, ze względu na liczne rany. Ubrana jestem w to co przedtem i zauważam wiele krwi oraz podarte strzępy bluzki. Zaczynam krzyczeć i płakać, wtedy jasne, porażające światło zapala się i słyszę czyjeś kroki.
- No proszę, proszę. Obudziła się nasza niegrzeczna dziewczynka- Louis pochyla się nade mną.
- Chcę żebyś mnie wypuścił- Chrapię, ale on zaczyna się śmiać.
- Byłaś niegrzeczna, a niegrzeczne dziewczynki się karze- Mówi z głupim uśmiechem na twarzy. Moje ślinianki pracują na najszybszych obrotach więc pluję w jego twarz. Krzywi się, wyciera twarz, a następnie uderza mnie w policzek. Zagryzam wargę i znów zaczyna krwawić.
- Suka
- Sukinsyn
- Zamknij się
- Wypuść mnie do jasnej cholery!- Krzyczę tak mocno, że aż boli mnie gardło.
- Ucisz ją, nie idzie spać- Do pomieszczenia wchodzi Zayn. Wygląda na zaspanego więc sądzę, że jest świt. Chwyta butelkę wody i upija z niej kilka łyków, rodzi się we mnie wielkie pragnienie. Nie boję się więc, gdy bierze nóż i podchodzi do mnie, skupiam się na wodzie. Rozcina moją bluzkę i wtedy zaczynam panikować. Bluzka zostaje ze mnie ściągnięta i zostaję w samym staniku.
- Nasz kolega będzie miał pyszny kąsek- Mówi, a na moim ciele pojawia się gęsia skórka.
- Nie teraz Zayn, teraz mamy co innego do roboty- Widzę błękitne jak ocean oczy, które delikatnie się rozmywają. Zostaje dożylnie podany mi jakiś lek albo narkotyk. Nie wiem. Wiem, że jestem w pół świadoma.
Pamiętam silne ręce, auto, sen. Aktualnie idziemy przez gęsty las, a ja ciągle się potykam. Jest we mgle i wygląd jak ten ze snu. Czuję jakbym nie miała żadnych mięśni. Choć to głupie, ale wole by zostawili mnie w tym lesie niż by mnie mieli ciągle torturować.
- To tutaj- Mówi blondyn. Zayn podaje mi łopatę więc patrzę na niego zdziwiona.
- Po co mi ona?- Pytam piskliwym głosem.
- Jak to po co? Będziesz kopać.
- Co?- Śmieją się.
- Swój grób

***

Cześć :D tak więc prezentuje się kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba i zostawicie swoje opinie w komentarzu. 

6 komentarzy= next ;)