Dziwne echo roznosi się w mojej głowie. Nie potrafię stwierdzić co to takiego. W uszach strasznie mi piszczy i szumi. Przyprawia to mnie o ból głowy. Po chwili zaczynam odczuwać zdrętwiałe nogi i ból na żebrach, żołądku, udach, plecach i twarzy. Tak naprawdę boli mnie wszystko. Moje powieki mrugają kilka razy. Wzdycham, gdy widzę charakterystyczną ciemność.
To już pół tora tygodnia tortur i męk, bólu i cierpienia. Jestem sama w tym strasznym pomieszczeniu... no może nie całkiem. W nocy towarzyszą mi szczury. Okropne i duże. Chloe została gdzieś zabrana i tak naprawdę zastanawiam się czy jeszcze w ogóle żyje. Ludzie tutaj zdolni są do wszystkiego, jestem dobrym tego przykładem.
Usuwam z siebie te myśli i sapię z bólu. To normalne. Moja rana dostała zakażenia, tak mi się wydaje. Od kilku dni nic z nią nie zrobiono i wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że jestem tu po to by cierpieć i zaznać powolnej, bolesnej śmierci. Ostatnimi czasy odgoniłam od siebie myśl, że chciałabym umrzeć. Postanowiłam stać się wojowniczką i zawalczyć. Zdobywałam siły z każdą godziną i dniem, aż w końcu przyszedł czas na zrealizowanie mojego planu. Nie jestem pewna czy się uda, szczerze w to wątpię, ale podobno ten kto nie ryzykuje ten żałuje. Wolę zaryzykować, bo co niby stracę? Życie? I tak jestem tu po to by je stracić, jaka to różnica?
Wzięłam kilka głębokich oddechów, a następnie odchrząknęłam.
- Louis!- Krzyknęłam, a po chwili mosiężne drzwi otwarły się. Stanął w nich niebieskooki i podniósł swoją brew- Naprawdę muszę do toalety. Chciałabym też się odświeżyć- Kiwnął głową i podszedł do mnie, by pomóc mi stanąć na nogach. Podpierając się o niego zaczęłam iść. To sprawia mi ból, ale nie mogę o tym myśleć. Idziemy ciemnym korytarzem, ozdobionym w pajęczyny. Po chwili zatrzymujemy się przed drewnianymi drzwiami. Wchodzę pierwsza i kieruję się do kolejnych drzwi. Louis staje przed nimi i opiera się o betonową ścianę. Załatwiam swoje potrzeby i następnie zdejmuję swoje ubrania, a raczej ich strzępy.
- Pamiętaj o ranie. Nie możesz jej zamoczyć- Odzywa się męski głos.
- Och... w takim razie chyba nie powinnam się kąpać. Mam ci przypomnieć, że całe moje ciało jest w siniakach i ranach?- Nie odzywa się więc biorę to jako moje zwycięstwo. Biorę moją koszulkę i zakrywam nią moja ranę postrzałową. Zanim jednak ją przykrywam, spoglądam na nią. Krzywię się i zaczynam szybciej oddychać. W okół jest zastygnięta krew i siniaki. W środku zaczyna wydzielać się jakiś płyn. Biorę kilka głębokich wdechów i wchodzę pod strumień wody. Niektóre miejsca mnie szczypią więc obmywam się jak najszybciej. Wycieram się w skąpy ręcznik i zakładam mokra koszulę oraz spodnie. Ok, czas zacząć przedstawienie. Wychodzę ze spuszczoną głową.
- Wszystko w porządku?- Pyta Louis. Odwracam się do niego plecami.
- Dlaczego?- Zaciskam moją szczękę.
- Co dlaczego?- Pyta, a jego oczy bacznie mi się przyglądają. Tak jakby chciały wyszukać odpowiedzi.
- Dlaczego tu jestem? Dlaczego pozwalacie mnie zepsuć? Dlaczego karzecie mnie powolną śmiercią? I... Dlaczego wraz ze mną zabijacie moją mamę?- Ostanie słowa szepczę. To co mówię jest prawdą, po protu muszę bardziej dramatyzować. Spoglądam na niego i widzę w jego oczach troskę.
Mimo tego jak bardzo starasz się ukryć swoje uczucia, oczy cię zdradzą, bo są jak ich szklane odbicie. Są też twoim wrogiem, bo pozwalają cie zdradzić.
- Rose...- Podchodzi do mnie i ku mojemu zaskoczeniu, przytula mnie- Nie mogę powiedzieć ci dlaczego, ale niedługo się dowiesz.
- Louis? Dlaczego mnie uderzyłeś? Dlaczego bijecie dziewczyny? Przecież masz serce- Odsuwam się- To co zrobiłeś o tym mówi.
- To nasza praca- Odpowiada szorstko, a jego oczy pokrywa ta zaślepiająca zasłona.
- Masz dziewczynę?- Wypalam, zgodnie z planem i przeczesuję swoje mokre włosy.
- Tak- Odpowiada lekko zawstydzony, ale jego brew jest podniesiona.
- To kurewsko jej współczuję. Może i serce masz, ale przez tę pracę zaczynasz tracić to- Pukam go w głowę- Kto wie? Może kiedyś się nie powstrzymasz i ją uderzysz...Tak jak mnie. Ją przeprosisz i zaczniesz błagać, a mnie- dziewczynę, która przeżywa koszmar i po prostu chciała się bronić- zignorujesz jak zwykłą szmatę. Wiedz, że jestem od ciebie lepsza. Nie krzywdzę ludzi i nie jestem tak zepsuta. Jestem jak szmata, którą można jeszcze wycierać podłogi, a ty jesteś jak brudna szmata, którą rzucona w kąt, bo do niczego się nie nadaje- Tylko część jest moimi uczuciami, reszta powiedziana jest na potrzeby planu. Widzę ból w jego oczach i złość. Po chwili jego dłoń ląduje na moim policzku. Chwytam się za pulsujące miejsce. O to chodzi... Ignoruję ból i zaczynam się śmiać.
- Widzisz Louis, to jest to o czym właśnie mówiłam- W moich myślach pojawiają się obrazy taty, cierpiącej mamy i wybucham płaczem. Upadam boleśnie na kolana- Przepraszam, Louis. Po prostu zaczynam tutaj szaleć- Wykorzystując jego wrażliwość, zaczynam płakać bardziej. On w końcu kuca i przytula mnie. Owijam ręce w okół jego ciała i sięgam lewą ręką pod umywalkę.
Dzisiejszego dnia miałam do zrealizowania plan. Owinęłam scyzoryk taśmą klejąca i wsadziłam go do moich spodni. Nie było to dość komfortowe podczas chodzenia, ale i tak kulałam więc nikt się nie domyślił. Wzięłam prysznic i ubrałam się, nie zapominając o narzędziu. Celowo jednak zostawiłam tam kajdanki. Wyszłam z pomieszczenia i podeszłam do umywalki. Umyłam zęby- bo na szczęście pozwalają dbać o moją higienę- i gdy skończyłam spojrzałam na Lousia.
- Już?
- Tak- Uśmiecham się.
- Gdzie twoje kajdanki?
- Och... zapomniałam ich wziąć stamtąd- Pokazuję palcem na drewniane drzwi- Mógłbyś ich poszukać? Strasznie boli mnie rana- Udaję ból
- Ok- Uśmiecham się pod nosem. Szybko wyjmuję scyzoryk i odklejam delikatnie końce taśmy. Oglądam się i widzę jak szuka kajdanek. Przyklejam go pod umywalką i modlę się by się nie odkleił.
- Są- Mówi, a ja udaję, że oglądam swoją ranę.
Mocno chwytam go w trzęsąca się rękę. Przytulam się do niego mocniej, zamykam oczy i wbijam ostrze w jego plecy. Spogląda na mnie z wyrazem twarzy jakiego nigdy nie widziałam. Opada obok mnie. Zaczynam się trząść, a łzy płyną z moich oczu. Ignoruję chęć pomocy i wybiegam z łazienki. Biegnę korytarzem, aż nie słyszę czyiś głosów. Szybko zawracam i chowam się za ścianą. Odgłos rozmów jest coraz głośniejszy. Wstrzymuje oddech i zamykam oczy. Niespodziewanie głosy się oddalają. Wzdycham z ulgą i wybiegam z ukrycia, gdy z kimś się zderzam. Cholera.
- Dokąd się wybierasz?- Podnoszę wzrok i widzę Zayna. Super. Szarpię się, ale on łapie mnie za ręce jedną ręką, a drugą zaciska moje usta. Prowadzi mnie dokądś. Otwiera drzwi i rzuca mnie na podłogę. Skomlę z bólu. Podnoszę wzrok i widzę mężczyznę. Grega- dowódce ich wszystkich. Osobę odpowiedzialną za moje porwanie, osobę, której nienawidzę najbardziej na świecie.
- Co znowu zbroiła nasza królewna?- Podchodzi do mnie i chwyta mój podbródek, ale wyrywam mu się.
- Znalazłem ją na korytarzu jak uciekała- Mówi z drwiną, a Greg wybucha śmiechem.
- Louis jest ranny!- Ktoś wbiega do pomieszczenia. To Liam.
- Co?- Pyta Greg i Zayn w tym samym czasie. Kulę się, gdy ich spojrzenia trafiają na mnie.
- Ty suko- Syczy Greg i kopie mnie prosto w ranę postrzałową. Przez chwilę tracę oddech, a przed moimi oczami pojawiają się mroczki.
- Wiecie co robić?- Pyta i zauważam jak kiwają głowami. Jęczę z bólu w momencie, gdy mulat kogoś woła. Słyszę dźwięk ciężkich kroków i czyiś śmiech.
- Co to ma być?- Pyta zachrypnięty głos, nie kryjąc drwiny- To wygląda jak szmata- O super! Szmata jest moim autorytetem. Zaczynam się do niej upodabniać. Drwię w myślach.
- Zgwałć ją!- Rozkazuje Greg, a ja zastygam. To nie czas na drwiny, to czas na ucieczkę. Zrywam się, jęcząc z bólu.
- Puść mnie!- Szarpię się i płaczę- Ja... ja... Nie!- Krzyczę tak głośno, że wydaje mi się jakbym wypaliła sobie gardło. Zostaję rzucona na kanapę. Po chwili słyszę dźwięk rozpinanego zamka.
- Naprawdę moglibyście postarać się o kogoś lepszego- Zachrypnięty głos mówi z drwiną. To poniżające, okropne i przerażające... On stanął przy mnie, ale ja zakryłam oczy i zaczęłam krzyczeć.
- Serio? Dajecie mi dziewicę?- Oburza się zachrypnięty głos, ale słyszę nutę rozbawienia.
- Naprawdę nie musisz tego robić! Jestem okropna i w ogóle! Powinniście znaleźć mu kogoś lepszego!- Mówię szybko. Tylko mężczyzna o zachrypniętym głosie zaczyna chichotać.
- Harry rób to co należy!- Drze się Greg, a ja cała drżę. Zaciskam oczy, gdy chłopak znajduje się nade mną. Mój krzyk pomieszany jest z płaczem.
- Otwórz oczy- Nakazuje. Kręcę głową- Jestem tak przystojny, że warto na mnie spojrzeć- Żartuje, ale nie odbieram tego jako żart. W sumie to nie wiem jak to odbieram. Jestem zagubiona. Otwieram oczy by posłać mu wkurzone spojrzenie. Jego oczy są wlepione we mnie i gdy je widzę coś we mnie uderza.
Widzę mnie upadającą, widzę zdartą skórę, widzę chłopca, widzę nasze kolejne spotkania, widzę jak nasza przyjaźń rozkwita, a potem widzę jak w jednej chwili ją tracę i widzę teraz te niebieskie jak delikatna trawa oczy. Zastygam i wydaje mi się, że to moje halucynacje. On spogląda na mnie tak samo przerażony, nasze oczy jeszcze chwilę się mierzą.
- Co do cholery!- Zeskakuje ze mnie i chwyta za swoje kasztanowe włosy. Chodzi w kółko i jestem pewna, że wyrwał sporo swoich włosów. Moje oczy przyklejone są do jego sylwetki.
- Jak masz na imię?- Wybucha po chwili, a ja nie odpowiadam. Patrzę na niego z przerażeniem w oczach.
- Harry- Szepczę bezgłośnie nie mogąc uwierzyć w to co widzę. To sen, tak?
- Co powiedziałaś?- Pochodzi do mnie, a na jego czole widnieje zmarszczka- Jak masz na imię?!- Krzyczy po chwili. Wzdrygam się.
- Rose... Rose Knight- Odpowiadam drżącym głosem. Widzę przerażenie w jego oczach, a po chwili złość.
- To jest żart, tak?- Śmieje się bez humoru- Mam dzisiaj urodziny? Jest jakieś święto?- Pyta, ale gdy zdaje sobie sprawę, że to nie jest żart uderza w ścianę i znika z moich oczu. Czy może mi ktoś powiedzieć co się właśnie stało?
***
Cześć! ;*
Dziękuję za tyle miłych komentarzy! ♥ Jak widzicie akcja zaczyna się dopiero rozkręcać.. no i jest wasz Harry xD
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał i nikt nie zemdlał przed ekranem jak opisywałam tę ranę czy coś :D
15 KOMENTARZY= NEXT